Recenzja serialu

WandaVision (2021)
Matt Shakman
Elizabeth Olsen
Paul Bettany

Czarownica kocha bardziej

Początkowo możemy zastanawiać się, czy to, co oglądamy, jest snem Wandy, jej limbo powstałym po "Pstryknięciu" Thanosa, jednym z wieloświatów, a może po prostu postmodernistyczną zabawą twórców
Czarownica kocha bardziej
Melodramat to od zawsze mój ukochany gatunek filmowy. Dla kontrastu – z marvelowskim kinem superbohaterskim jestem na bieżąco dopiero od kilku lat. I choć sprawia mi ono sporo frajdy, to – poza paroma epickimi odsłonami, jak starcie z Thanosem w Avengerowym dyptyku – nie jestem do niego szczególnie przywiązany. Na szczęście serial Disney+ "WandaVision" jest przede wszystkim historią miłosną. Jasne, mamy tu postaci znane z komiksów i ich ekranowych adaptacji, otrzymujemy niemałą dawkę humoru, solidną porcję narracyjnej żonglerki, która definiuje styl opowieści, na końcu zaś nie mogło zabraknąć typowej dla superbohaterskich finałów efektownej potyczki z bossem. Jednak od początku jest to skrzętnie i subtelnie wpisany w uniwersum Marvela melodramat – solidny, pełnokrwisty i poruszający.


Pamiętamy bowiem, jak zakończyła się historia Wandy Maximoff (Elizabeth Olsen) i androida Visiona (Paul Bettany) w "Avengers: Wojnie bez granic", a więc podwójną traumę bohaterki, zmuszonej najpierw do altruistycznego zabicia ukochanego w imię ocalenia ludzkości, a potem do świadkowania jego ponownej śmierci zadanej przez Thanosa. Był to bez wątpienia najciekawszy i najbardziej złożony wątek miłosny u Marvela, któremu mdła relacja Thora i Jane Foster, niezbornie reanimowana w niedawnej "Miłości i gromie", nie dorasta do pięt. Transgresyjne uczucie czarownicy i androida rozkwitało na drugim planie superbohaterskich potyczek, lecz finalnie kochankom nie dane było "żyć długo i szczęśliwie". Wydawałoby się, że osamotniona Wanda na zawsze utraciła miłość.

A jednak rozpisany na dziewięć odcinków serial "WandaVision" rozpoczyna się sielankowo. Oto tytułowi bohaterowie wprowadzają się do niewielkiego domku na typowych amerykańskich przedmieściach (które zawsze są tylko pozornie idylliczne), rozpoczynając zwyczajne życie, o jakim zawsze marzyli. Jeden mały szczegół: są lata 50. XX wieku, obraz jest czarno-biały, a gagom towarzyszy śmiech z offu – innymi słowy, oglądamy sticom stylizowany na produkcję sprzed siedemdziesięciu lat. Drugi odcinek jawi się równie enigmatycznie; jeśli pierwszy stanowił pastisz "Kocham Lucy", ten wskrzesza magię nomen omen "Ożeniłem się z czarownicą", kultowego serialu z lat 60. Kolejne epizody "WandaVision" śladem łańcucha telewizyjnej ewolucji rekonstruują poetykę ikonicznych dla poszczególnych dekad seriali, przynosząc kolor, Halloween special episode, łamanie czwartej ściany czy mocument. 


Taka struktura opowiadania, osobliwa i być może przez pierwsze trzy odcinki dość konfudująca, okazuje się najlepszym konceptem narracyjnym, jaki przytrafił się marvelowskiemu uniwersum, z którym równać może się co najwyżej pierwszy sezon "Legiona" z 2017 roku. Początkowo możemy zastanawiać się, czy to, co oglądamy, jest snem Wandy, jej limbo powstałym po "Pstryknięciu" Thanosa, jednym z wieloświatów, a może po prostu postmodernistyczną zabawą twórców serialu. Jednakże cierpliwość zostanie wynagrodzona – z każdym odcinkiem odsłaniane są nowe karty, a idealny, nostalgiczny świat suburbiów ujawnia kolejne pęknięcia, przez które wdziera się rzeczywistość przez duże R. Od początku też widzimy, że Wanda wie więcej niż pozostali mieszkańcy pogrążonego w marazmie miasteczka, w tym sam Vision, niczym bohater "Truman Show" dopiero po czasie dostrzegający, że coś jest nie tak. Pamiętamy również, jakimi mocami dysponuje protagonistka, dla której wydarzenia przedstawione w serialu doprowadzą zresztą do przyjęcia znanej z komiksów tożsamości, Scarlet Witch, czyli Szkarłatnej Wiedźmy. Sposób, w jaki wyjściowy koncept, radyklany i ekscentryczny, ostatecznie ewoluuje w klasyczną i przystępną (może aż za bardzo), ale niepozbawioną głębi opowieść, zasługuje na duże uznanie i daje nadzieję, że wśród mnogości ogłoszonych przez Disneya projektów znajdzie się od czasu do czasu miejsce na tak kreatywną soczewkę.

"WandaVision" dowodzi także, że marvelowskie gwiazdy są w stanie wykrzesać ze swoich postaci naprawdę wiele, jeśli tylko da się im odpowiednio dużo czasu ekranowego wspartego solidnym scenariuszem. Elizabeth Olsen wznosi swoją bohaterkę zarówno na nowy poziom aktorski, rozpostarty między różnorodnym komizmem (pomagają jej w tym pastisze kolejnych sitcomowych inkarnacji), a melancholią i tragizmem, a także na nowy poziom emocjonalny. Motywacje oraz uczucia Wandy i ich ekspresja wysuwają się tu bowiem na pierwszy plan, napędzając fabułę, a nawet znacząco wpływając na kolejne kinowe odsłony marvelowskiego świata (zwłaszcza na "Doktora Strange w multiwersum obłędu"). I choć to Czarna Wdowa otrzymała swój solowy blockbuster, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Wanda Maximoff jest o wiele ciekawszą protagonistką, którą ów serial znakomicie i niesztampowo rozwija. Jak przystało na szkarłatny melodramat uczuciem warunkującym działania Wandy jest miłość, ale i towarzsząca jej żałobna tęsknota. Bohaterka potwierdza tezę, że miłość ma ogromną siłę, udowadnia także, że dla miłości można zrobić absolutnie wszystko, zwłaszcza jeśli posiada się własną, nadludzką moc. Ta moralna ambiwalencja, wpisana postać graną przez Olsen, czyni ją jedną z najbardziej fascynujących melodramatycznych heroin.


Narracyjna dezynwoltura (oprócz pastiszów klasycznych sitcomów mamy tu ciekawą, ale okazjonalną żonglerkę chronologią przedstawionych wydarzeń) i wyeksponowanie wiwisekcji uczuć Wandy, której Thanos brutalnie odebrał miłość życia, dowodzą, że w produkcjach superbohaterskich jest miejsce na przełamywanie schematów – zarówno dotyczących formy opowiadania, jak i eksponowanych tematów. W końcu "WandaVision" to błyskotliwe dzieło o przeżywaniu żałoby, stawiające przed widzami i widzkami szereg wyzwań i korzystające z rozmaitych narzędzi, jakie daje kino, a co najważniejsze potrafiące je wszystkie zinstrumentalizować w toku fabuły. Serial ten jest niczym marvelowski karnawał, podczas którego wszystkie chwyty są dozwolone, nawet jeśli ostatecznie formalny i fabularny status quo musi zostać przywrócony.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones